Blog
Czy mamy licencję na radzenie innym?

Czy zastanawialiście się kiedyś, jak zazwyczaj ludzie ze sobą rozmawiają? Co wynoszą z tych rozmów? Jesteśmy „zwierzętami społecznymi” i choć od czasu do czasu każdy z nas potrzebuje swojej „samotni”, to jednak interakcje z innymi są dla nas jak tlen. Tylko co z nich wynosimy dzisiaj, a z czego moglibyśmy czerpać, gdybyśmy uznali, że nie mamy licencji na radzenie innym?
Przykład: spotykamy się i rozmawiamy, słuchamy, ale się nie słyszymy. Znacie to? Każdy jest ekspertem ds. życia innych. Zna się na wszystkim co ich dotyczy, niezależnie od swoich własnych doświadczeń. Wie, co trzeba zrobić. Co więcej, wie jak „naprawić” swojego rozmówcę i usiłuje to robić już od pierwszych chwil, gdy tylko ten wyjawi jaki ma kłopot, problem, czy sytuację. Ale czy o to chodzi? Czy jest nam to potrzebne? Czy mamy prawo decydować o czyimś życiu, oceniać je, czy „naprawiać”, układać? Nawet, a może zwłaszcza wtedy, gdy dotyczy to naszych najbliższych, znajomych, przyjaciół, pracowników, czy kolegów z pracy?
Dzielimy się, co naturalne, swoimi przeżyciami, wątpliwościami, zdarzeniami etc., a w odpowiedzi zwykle słyszymy: „Musisz…”, „Powinnaś/ Powinieneś…”, „Ja na Twoim miejscu….”, „Przesadzasz,…”, „Nie przesadzaj…”„ „Niepotrzebnie się martwisz….”
Co dają „dobre rady”?
Gdy dzielimy się czymś osobistym, opuszczamy tzw. „gardę”, odsłaniamy się, pokazujemy „swój czuły punkt”. Jesteśmy gotowi na reakcję drugiej osoby, bądź osób, ponieważ tak jesteśmy skonstruowani – do życia z innymi. Ludzie mają w sobie naturalną gotowość by na nich wpływać. Często sami pytają o zdanie innych, opinię, poradę, czy podpowiedź, a nawet szukają ich, oczekują. Jednak z drugiej strony nie chcą czuć się kontrolowani przez innych, naciskani, pozbawiani możliwości decydowania o swoim życiu.
Warto o tym pamiętać, bo jednym z najczęstszych ludzkich odruchów, zwłaszcza w sytuacjach problemowych, dotyczących jakiś trudności, problemów, smutków kogoś innego jest odruch „naprawiania”. Chcemy pomóc, jak najszybciej polepszyć czyjąś sytuację.
Niestety udzielając komuś rady, zwykle tylko pogarszamy czyjeś samopoczucie. Choć intencja jest pozytywna, mamy „dobre chęci”, chcemy pomóc. Mówimy np.: „Nie martw się”, „Wszystko będzie dobrze”, albo „Przesadzasz”. Czyli oceniamy albo rozliczamy. To zdecydowanie nie pomaga. „Nie martw się” nie spowoduje, że problem zniknie, a osoba która się z nim boryka będzie silniejsza lub silna na tyle żeby sobie poradzić. Ona słyszy, że już robi źle, że się martwi, że o tym myśli, że się przejmuje, w ogóle źle, że czuje to co czuje. W ocenie rozmówcy, popełnia same błędy.
Mówienie komuś co powinien zrobić lub jak ma się czuć w najlepszym wypadku zakończy się dyskomfortem u przynajmniej jednej ze stron. Z reguły, zauważamy to jako odbiorcy i wtedy czujemy jakie to nieprzyjemne. Mimo wszystko, gdy sami słyszymy od innych o ich trudnościach zapominamy o tym, co czuliśmy w podobnej sytuacji i znów włącza się tryb „naprawiania”. A przecież potrzeba wyrażenia swoich przeżyć, podzielenia się częścią swojego życia nie jest oczekiwaniem, że inni naprawią tę sytuację.
Namawianie kogoś do zmiany najczęściej budzi opór i przynosi efekt odwrotny.
Jak więc możemy pomóc?
Zamiast radzić, wspieraj
Rozmowa, kontakt, interakcja z drugim człowiekiem jest pewną formą wymiany, której efektem warto by zawsze było dobre samopoczucie obu stron.
Może tak często udzielamy rad, ponieważ zapominamy, że to czas, uwaga, troska i jakość naszych wzajemnych relacji są wsparciem jakie możemy zaoferować drugiej osobie. Pamiętajmy, że każdy człowiek bardziej niż być „naprawionym” potrzebuje poczuć się zauważonym, wysłuchanym, zrozumianym i docenionym.
Udzielanie rad typu: „Powinnaś…”, „Musisz….”, „Zrób….”, czy umniejszanie, a nawet unieważnianie przeżywanych uczuć słowami: „Nie przesadzaj…”, „Nie warto się tym przejmować, „Nie trać czasu dla ….”, „Po co o tym myślisz….”, „Przestań to robić/ tak myśleć…” - to przekroczenie ważnej, aczkolwiek niewidzialnej granicy, to odbieranie komuś prawa do odczuwania, do decydowania o swoim życiu i przeżywania go po swojemu, na swoich zasadach i w swoim tempie.
Czy mamy złotą receptę na czyjeś życie? Przecież nie wiemy wszystkiego o drugim człowieku, nie czujemy tak samo, nie jesteśmy ekspertami w każdej dziedzinie jego życia. Zatem czy radzić?
Wbrew pozorom udzielanie rad nie ma nic wspólnego z pomaganiem. To nasz rozmówca ma licencje na swoje życie, zna siebie najbardziej, wie o sobie najwięcej ze wszystkich i ma w sobie rozwiązania oraz potrzebne zasoby. Jeśli więc chcemy być prawdziwym wsparciem dla innych, doceńmy to i ćwiczmy swoją umiejętność słuchania/ słyszenia, a także wyrażania własnego zdania, potrzeb i uczuć zawsze bez przekraczania granic drugiej osoby.